...

Pocałunek Serafina [1/3]

x
Paring: Kaixing/KaiLay, wspomniane KrisTao (Exo)
Gatunek: angst, kryminał, pg
Ostrzeżenia: krew, przekleństwa, przemoc 

Wyrwa pomiędzy światłem a cieniem

Legendy mówią o pewnej planecie. Żyją tam bardzo dziwne istoty, które zachowują się dziwnie, wierzą w dziwne rzeczy i mówią w dziwnym języku. W jasność ich oczy są otwarte, w ciemność natomiast przymknięte. Widzą obrazy, kolorowe i te szare. Wydaja dźwięki, jednak często te nie prawdziwe. Słyszą, lecz są głusi. A przy ich bokach zawsze czatują jeszcze inne, równie dziwne istoty. Maja skrzydła. Jedne są białe, drugie czarne, umazane sadzą. Głowy ich zdobią złociste kręgi lub ostre rogi. Jednych dobytkiem jest harfa, innych widły długie. Zwą się anioły, piekielne lub te święte. Każda dziwna istota posiada takiego, choć niczym sobie nie zasłużyła. Anioły te są zawsze przy nich. W dzień i w nocy, w smutek i radość. Nie jedzą, nie piją, nie śnią. Tylko albo aż są. Nie dane jest jednak dziwnej istocie, spotkanie ze stróżem. Ale zdarzają się też tacy odmieńcy, co anioły mają inne. Równie odmienne, co oni sami. Bo aniołem odmieńca jest drugi odmieniec. Są to wtedy dwa anioły, czy dwa dziwadła? Tego nikt nie jest pewnie. Jednak wtedy, spotkanie jest nieuniknione…

Żegnaj

Kolejna bezgwiezdna noc. Szare chmury jak koc przykrywały ciemne niebo, a panując dookoła cisza wręcz parzyła w uszy swoim donośnym brzmieniem. Siedziałem na parapecie otwartego na oścież okna, doszukując się na niebie choćby kawałka księżyca, znikającego co chwile za płynącą warstwą obłoków. Czarna torba leżała na panelach podłogi, tuż obok mnie, otwarta w połowie. Na stercie starannie poskładanych ubrań spoczywał mały i niepozorny, jednak zabójczy przedmiot. Obok położony był czarny tłumik i kilka dodatkowych, błyszczących naboi. Wszystko było gotowe…

Zerknąłem wyczekująco na przedmiot, spoczywający na półce obok mnie. Nie minęły trzy sekundy, a ekran telefony, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozbłysnął, ukazując napis „numer nieznany”. Niespiesznie wyciągnąłem dłoń i chwyciłem urządzenie. Przejechałem opuszkiem kciuka po gładkiej powierzchni szkła, odbierając połączenie.

 Ulica Wausan-gil. Klub Hooper.

Ledwo zdanie zostało skończone, a głuchy dźwięk przerwanego połączenie rozbrzmiał w słuchawce. Zerwałem się z parapetu i łapiąc torbę w dłoń, ruszyłem w stronę wyjścia z pomieszczenia. Szarpnąłem za klamkę i zamaszystym ruchem otworzyłem drzwi, nawet nie kłopocząc się ich zamknięciem. Przemknąłem przez korytarz jakbym bał się, że jakaś kreatura rodem z najgorszych koszmarów depcze mi po piętach. Wpadłem do przedpokoju, od razu narzucając sobie płaszcz na ramiona. Swoja drogą, miałbym powodu ku takim obawą, może nie kreatura, ale stado psów pod władzą FBA z chęcią poderżnęło by mi gardło. Jestem poszukiwany, może nie na jakąś wielką skalę, ale nie zdziwiłbym się jakby brygada antyterrorystyczna próbował wbić do mnie na hard party. 

Rzuciłem torbę na podłogę obok drzwi wejściowych i zacząłem przeszukiwać stos rozmaitych butów, walających się po podłodze. Ktoś patrząc na tą stertę pomyślałby, że mieszka tu z dziesięć osób. A tu co? Tylko dwie! No dobra, trzy, ale to od święta, jakby Kris miał  zamiar zostać na trochę dłużej. Ale to też rzadkość. Nie lubimy się. Powiedzmy ze była to nienawiść od pierwszego wejrzenia. Dlatego to raczej Tao zostaje na noc u Wu Yifan’a, a nie na odwrót. Biedak, jak dowiedział się kim jestem, zaczął bardziej martwić się o swoje zdrowie … i życie.

Sięgając po swoje obuwie (które nawiasem mówiąc do tej pory nie wiem, jak odnalazłem w tym całym bajzlu) poczułem, jak wzdłuż mojego kręgosłupa przechodzi dreszcz. Od razu zatrzymałem dłoń, która już miała chwycić odnalezioną rzecz i zerknąłem dyskretnie za siebie, ledwo odwracając głowę. W wejściu do przedpokoju, oparty o framugę stał chłopak. Wysoki i bardzo szczupły, ale jednak wysportowany. Na dłoniach skrzyżowanych na piersi widać było delikatny zarys mięśni, ukrytych pod czarnym, obcisłym topem. Długie i smukłe nogi, których nie jedna kobiet by pozazdrościła były lekko ugięte w kolanach, a mięśnie brzucha i ramion napięte. Urodę miał dość nietypową. Czarne włosy opadające na tego samego koloru zimne oczy, pod którymi znajdowały się ciemne kręgi. Usta drobne, jednak mocno wykrojone, koloru dojrzałej maliny. Mały, drobny nos i delikatnie zarysowane kości policzkowe. Zdania, co do aury, jaka go otaczała były podzielone. Jedni mówili, że jest przerażający (jak na przykład ja i 99,99% ludzi, którzy chociaż raz go widzieli) lub, że jest słodki, jak uważa jego szanowny chłopak, Wu Yifan (to ten 00,01%) 

 Kiedyś nadejdzie dzień zadość uczynienia.

Podniosłem na niego wzrok, spoglądając w jego zimne, wydawać by się mogło, że wręcz martwe oczy. Doskonale wiedziałem, jak ogromne znaczenie zawiera to jedno krótkie zdanie. Przestrogę, redę, prośbę… Jednak równie dobrze, jak ja wiedział, że zdania nie zmienię. To że on „przejrzał na oczy” nie znaczy, że ja również to zrobię. Nie kwestionuje czy wybór był słuszny czy nie, nie mnie o tym sądzić. Po prostu każdy z nas ma swój pogląd na świat. Odmienny, różniący się pod wieloma względami.

 Jestem z własnej woli grzesznikiem.

Kłamałem. Podniosłem się do pionu i rzuciłem mojemu towarzyszowi pożegnalne spojrzenie. Położyłem dłoń na klamce, a moja skóra w ułamku sekundy przybrała temperaturę zimnego metalu. Poprawiłem torbę przewieszoną przez ramię i wziąłem jeden głębszy wdech. Dałem sobie mentalnego kopniaka w tyłek i pchnąłem drzwi, wychodząc na zewnątrz.
Czas zaczynać…

Pierwsze spotkanie

Auto mknęło z niebywała szybkością przez opustoszałe uliczki Seul’a. Wchodziło gładko w zakręty i przyśpieszało na prostych odcinkach. Zerknąłem na cyfrowy zegar, znajdujący się tuż obok licznika prędkości. Krótkie kreski uformowane były w zniekształcone liczny 2,4,6. Dobijała już 3 w nocy, ale mimo późnej pory dookoła roznosiła się głośna muzyka z mocnymi basami na czele i zapewniam, że nie dochodziła ona z mojego radia. Przekręciłem kierownice w prawo, skręcając na światłach w jedną z pobocznych uliczek. Moje uszy od razu zarejestrowały dźwięki, których głośność wzrastała równomiernie z przebytymi przeze mnie metrami. Skręciłem ponownie i zatrzymałem się na poboczu, przy małej kawiarence. Sięgnąłem dłonią do torby, znajdującej się na miejscu pasażera i wyciągnąłem z niej mały pistolet i kilka innych potrzebnych rzeczy, jakimi były tłumik i amunicja. Sprawnie nałożyłem na lufę wygłuszacz i schowałem broń pod płaszcz. Do kieszeni wsunąłem kilka naboi i sięgnąłem po kluczy, wyjmując go ze stacyjki. Otworzyłem drzwi i wysiadłem z auta, naciskając zamkniętą kłódkę na pilocie. Rozejrzałem się dookoła. Zapyziała uliczka, którą rzadko kiedy ktoś odwiedza … przynajmniej za dnia. W nocy to już zupełnie inna bajka. Seul jest znany z urokliwe życia nocnego. Najpopularniejsze kluby znajdują się właśnie tu, w samym środku Korei Południowej. Club Garden, M2 Club i mój cel, Hooper Club.

Wsunąłem dłonie w kieszenie płaszcza i schyliłem lekko głowę, idąc wzdłuż uliczki. Od klubu dzieliło mnie zaledwie kilka kroków, wiec w czasie krótszym niż 60s dotarłem na miejsce. Przystanąłem obok muru naprzeciw głównego wejścia i skrzyżowałem dłonie na piersi, rozglądając się dookoła. Nie zamierzałem wchodzić do klubu, on raczej nie zrobi tego w środku, przy ludziach. Są dwie opcje, łazienka albo okolice klubu. Łazienka raczej odpada, może i muzyka zagłuszyłaby strzał, nawet bez tłumika ale wątpię żeby chciał aż tak ryzykować. A wiec jedyna opcja, jaka pozostała to zrobienie tego poza klubem, z którego są dwa wyjścia. Główne już można skreślić, wiec zostaje tylne, wychodzące na jedne z zaułków na przeciwko, którego właśnie stoję. Nie ma szans żeby zwiał. Uśmiechnąłem się sam do siebie, Nie wiem, co wzbudzało we mnie większe zadowolenie, to, że przechytrzyłem łowcę, który jest jednocześnie moją ofiarą czy może to, że znów jestem o krok przed policją, której ponownie pokrzyżuje szyki. Nie tylko ja jestem poszukiwany, jego też obrano za cel. Podobno był światkiem lub sprawdzą jakiegoś morderstwa, (raczej to drugie) dlatego policja chce go złapać i przesłuchać, ale i tak, i tak poszedłby siedzieć. Za wszystkie zbrodnie jakie popełnił dadzą mu dożywocie.

Podniosłem wzrok i zilustrowałem cały zaułek, starając się dostrzec jego spowite mrokiem wnętrze. Widziałem kontener na śmieci, jakieś gazety i puszki walające się po kątach i zarys klubowych drzwi. Wsunąłem dłoń pod płaszcz, upewniając się czy dzięki mocą nadprzyrodzonym pistolet nagle nie zniknął. Na całe szczęście był na swoim miejscu. Poklepałem jeszcze kieszeń dla pewności czy reszta ekwipunku również nie wyparowała i zrobiłem kilka kroków wzdłuż ściany, stając jeszcze bliżej prawdopodobnego miejsca spotkania „starego znajomego”. Oparłem się ponownie o mur, cierpliwie czekając na swoją zdobycz.

Przez następne 20 min nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Jedynie jakiś lekko podpity facet udawał, że umie chodzić. Zerknąłem na kolorowy napis wiszący nad głównym wejściem, sprawdzając czy aby na pewno jestem we właściwym miejscu, ale odkąd ostatnio spoglądałem w tamta stronę nic się nie zmieniło, nawet jedna literka nie została przestawiona. Zaczynałem mieć poważne wątpliwości czy rzeczywiście podane namiary są prawdziwe, ale postanowiłem zaczekać jeszcze chwile, co się opłaciło. Po niespełna minucie z wnętrza uliczki dało się słyszeć skrzypnięcie zawiasów, otwieranych drzwi. Od razu poderwałem głowę do góry, zerkając w tamtą stronę. W ciemnościach widać było zarys dwóch sylwetek. Jedna, dość muskularna i wysoka, druga natomiast szczupła i zdecydowanie drobniejsza. Wsunąłem dłoń za materiał płaszcza i chwyciłem broń, jednak jeszcze jej nie wyciągając.

 Ładniutki jesteś, aż szkoda takiej ślicznej buźki.

 Czego ode mnie chcesz?

 A jak myślisz?

 Zabieraj łapy!

Głośny plask wymierzanego policzka rozniósł się po uliczce. Zacisnąłem palce na uchwycie pistoletu.

– Ty mała suko! Pożałujesz!

Kolejne uderzenie, jednak tym razem silniejsze, i głuchy odgłos ciała rzuconego z impetem o twardy beton. Wyciągnąłem broń  i ostrożnie wsunąłem się za jeden z kontenerów. Odczekałem chwile i wyjrzałem zza skrzyni. Zalewnie cztery metry ode mnie leżał chłopiec, a zaraz za nim, z pistoletem w dłoni stał jego oprawca i jednocześnie mój cel.

– A chciałem być delikatny – westchnął teatralnie mężczyzna i złapał biedaka za ramię, uderzając nim o ścianę. Chwycił go za brązowe kosmyki i odwrócił w swoja stronę. – No co? Nic nie powiesz? – zaśmiał się szatańsko i przejechał lufą pistoletu po policzku brunet. Chłopak zatrząsł się mocno, jednak to nie przeszkodziło mu w wypowiedzeniu krótkiego…

 Pieprz się  warknął i splunął prosto w twarz mężczyzny. Na faceta podziałało to jak płachta na byka. Złapał szczękę chłopca w dłoń, wbijając mu boleśnie palce w skórę.

– Sam nie mogę, ale z tobą, czemu nie. – uśmiechnął się szatańsko, patrząc znacząco na ofiarę. – Będę cie rżnął do nieprzytomnego, póki nie zdechniesz.

Oświadczył z furią. Złapał chłopa za nadgarstki i uniósł je nad jego głowę. Brunet zaczął się szarpać i miotać, starając się jakoś odepchnąć od siebie natręta, jednak za dużo tym nie wskórał, jedynie wzmocnienie uścisku.

Koniec tego dobrego.

Wziąłem dwa głębsze wdechy i wyszedłem z ukrycia z podniesionym pistoletem. Stanąłem za plecami mężczyzny, celując prosto w jego głowę. Facet gdy tylko zobaczy mój cień, znieruchomiał i zadrżał lekko.

– Puść go.  wydałem rozkaz, który o dziwo wykonał bez choćby minuty zwłoki. Brunet od razu skorzystał z okazji do ucieczki, jednak najwyraźniej bojąc się przejść obok mnie, uciekł w kat uliczki. Zwinął się w kłębek i przestraszonym wzrokiem spoglądał to na mnie, to na faceta, trzęsąc się. Westchnąłem cicho i skierowałem ponownie wzrok na szatyna.

– Nie radze. – warknąłem, widząc jak dyskretnie stara się złapać za broń leżącą nieopodal niego. Przysunąłem lufę bardziej do jego skroni na co warknął cicho, jednak grzecznie odsunął rękę. Kopnąłem pistolet jak najdalej od nas i zamachnąłem się, uderzając uchwytem pistoletu w jego głowę. Szatyn runął na ziemi, jęcząc żałośnie. Ponownie skierowałem w jego stronę broń.

– Ładnie odpowiesz na moje pytania albo zarobisz kulkę w łeb. – zagroziłem. Mężczyzna chyba jednak nie wziął moich słów na poważnie bo zaśmiał się, spoglądając na mnie z pogardą. Zwęziłem oczy złowrogo i ponownie wymierzyłem mu cios.  

– To jak będzie? – zapytałem ze stoickim spokojem na twarzy, oglądając broń jakby było w niej coś pasjonującego. Kątem oka jednak dokładnie śledziłem każdy, nieporadny ruch mojej ofiary.

– Daj spokój Kai, oboje dobrze wiemy, ze jako martwy ci się nie przydam. – wysapał szatyn, wycierając stróżkę krwi z kącika ust, które jak na złość nadal były wygięte w uśmiech wyższości.

– Jak nie ty, to kto inny, Suho. – syknąłem w jego stronę, a ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło. Czułem się jakbym wypowiadał wszystkie bluźnierstwa świata zawarte w jednej, prostej wiązance liter. Wykrzywiłem usta w grymas i ponownie podniosłem broń. Szatyn pokręcił tylko głową.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytał z westchnieniem, jakby robił mi łaskę, odpowiadając na zadane pytanie.

– Ile psy na mnie mają i ile im wypaplałeś?

– A a a! Nie ja, Chen to zrobił.

– Ty mu kazałeś.

– To oficjalna wersja.

I jedyna prawdziwa.

– Skąd możesz to wiedzieć?

– Mam dobrych informatorów. Gadaj! – warknąłem. Jego najzwyczajniej w świecie bawiła sytuacja. Jednak mi nie było do śmiechu. Przyłożyłem, lufę do jego policzka na co ten odwrócił głowę posyłając mi pogardliwy uśmiech.

– Skoro masz takich dobrych informatorów to niech oni … - nie zdążył dokończyć, moja pięść przywitała się z jego szczęką. Wkurwił mnie nie na żarty. Suho ponownie padł, tym razem jednak dławiąc się własna krwią. Zakaszlał kilka razy, wypluwając trochę czerwonej cieczy na beton i podniósł się do siadu, posyłając mi pogardliwe spojrzenie.

– Wiedzą gdzie jesteś  uśmiechnął się szatańsko – i pewnie w tej chwili zgarniają twojego partnera do paki. W dodatku już dopisali do twoich akt kolejne morderstwo. Musze przyznać, że postarałeś się z tą akcja, sam bym tego lepiej nie wymyślił. – zaklaskał w dłonie, a we mnie momentalnie się zagotowało.

– Ty gnido…  syknąłem. W momencie, gdy chciałem nacisnąć spust i wreszcie pozbyć się go raz na zawsze, Sucho zerwał się i podciął mi nogi. Runąłem na ziemię, a pistolet wypadł mi z dłoni. Cholera! Przeturlałem się na brzuch, starając się sięgnąć po bron. Trzeba było go zabić kiedy miałem okazje! Pomyślałem, wyklinając teraz w niebogłosy wszystkich odpowiedzialnych za taki, a nie inny obrót zdarzeń. Zrobiłem wymach nogą, co odrzuciło przeciwnika do tyłu i poderwałem się do pionu, próbując ponownie złapać broń. Jednak i tym razem mi się to nie udało. Nim się obejrzałem znów leżałem na betonie, przyszpilony cielskiem Suho. Przed oczami mignęło mi ostrze noża. Złapałem nadgarstki przeciwnika, próbując jako tako je unieruchomić i zepchnąć z siebie mężczyznę. Tuż obok mojego policzka niebezpiecznie drgało ostrze noża, raz  bliżej, raz dalej pobłyskiwało w świetle lamp. Zacisnąłem szczękę, starając się z całych sił odepchnąć napastnika. Patrzyłem w jego wykrzywioną w wredny uśmiech twarz.

Strzał.

Zamarłem patrząc przerażonym wzrokiem na Suho. Nie możliwe! Odchyliłem głowę do tyłu, spoglądając w miejsce gdzie powinna leżeć broń, … powinna i leży. Co jest?! Odgłos upadającego metalu rozbrzmiał tuż obok mojego ucha. Wzdrygnąłem się, od razu zerkając na leżący niebezpiecznie blisko mojej twarzy nóż. Zaraz potem poczułem jak czyjeś ciało opada bezwładnie na mnie, przygniatając swoim ciężarem.

Spojrzałem w niebo. Co tu się właśnie stało?  Pytałem w myślach. Wysunąłem się spod ciała, patrząc na nie podejrzliwym wzrokiem, jakbym czekał, że Sucho zaraz podniesie się i z tym swoim kpiącym uśmiechem na ustach strzeli mi prosto między oczy.  Jednak tym razem to w niego wymierzono strzał. Bardzo celny, prosto w serce. Odwróciłem głowę w bok i spojrzałem na winowajcę, którym był … ten chłopak. Klęczał na betonie z pistoletem nadal uniesionym w trzęsącej się dłoni. Patrzył przed siebie szeroko otwartymi oczami, w których pomału zbierały się łzy. Usta lekko rozchylone, jakby zaraz miał się wyrwać z pomiędzy nich krzyk. Pierwsza krystaliczna łza, a zaraz po niej kolejna i następna. Pistolet upadł, a dłoń która spoczywała na spuście została przytknięta do trzęsących się warg, powstrzymując głos. Spuściłem głowę i lekko otumaniony podniosłem się do pionu. Na chwiejnych nogach podszedłem do miejsca gdzie spoczywał pistolet i podniosłem go, chowając na swoje miejsce. Choć już długo pracuje w tym zawodzie przebywanie aż tak blisko trupa nie wzbudza we mnie zachwytu. Wzdrygnąłem spoglądając na ciało, które pomału zaczynało tonąć we własnej krwi. Niezbyt przyjemny widok. Skrzywiłem się, odwracając wzrok, który dziwnym trafem padł na małe zawiniątko w rogu uliczki. Naprawdę szkoda mi było tego dzieciaka. Nikomu nie życzyłbym oglądania czegoś takiego. Moje oczy już były przyzwyczajone do tego typu widoków, ale jego…

Westchnąłem cicho spoglądając w ciemne niebo. Zastanawiałem się co mam zrobić. Z jednej strony jest dla mnie kompletnie obcą osobą i w ogóle nie  powinno mnie obchodzić co się z nim stanie ale … pomógł mi, gdyby nie on prawdopodobnie byłbym już na tamtym świecie. Zrobiłem krok w jego stronę.

– Nie podchodź.  warknął w moją stronę, jednak pod koniec głos mu zadrżał. Skulił się jeszcze bardziej, ukrywając twarz w ramionach. Pomału pokonałem odległość która nas dzieliła i ukucnąłem obok niego.

– Nic ci nie zrobię. – powiedziałem łagodnym głosem, wyciągając w jego stronę dłoń. Brunet zadrżał widząc to i spłoszył się jeszcze bardziej, uciekając w kąt uliczki. Spojrzałem na niego współczująco. Ponownie podszedłem do niego tym razem wolniej i zostawiając większą przestrzeń między nami.

– Obiecuje, że nie zrobię ci krzywdy. – spróbowałem ponownie, na co chłopak niepewnie podniósł głowę, spoglądając na mnie. Ilustrował cała moją twarz i sylwetkę czym i ja mu się odwdzięczyłem. Sucho miłą rację, chłopak był naprawdę śliczny. Brązowe proste włosy, teraz ułożone w lekki nieład idealnie pasowały do dużych ciemnych oczu. Drobne, pełne usta na tle mlecznej skóry wręcz kusiły, a lekko zarysowane kości policzkowe nadawały jego twarzy niewinności i słodyczy. Do tego, cholernie apetyczne ciało modela i kuszący głos, który rozbrzmiewał w uszach niczym najpiękniejsze  arie anielskie. Mimowolnie oblizałem usta, co niestety było dużym błędem. Chłopak zadrżał i objął się ramionami. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to przeze mnie ale dopiero potem, gdy zobaczyłem jak pociera dłonie o siebie zrozumiałem, że jest mu  po prostu zimno. Od razu sięgnąłem do rękawów własnego płaszcza, zdejmując go.  Podałem materiał brunetowi, który ze zdziwieniem i chyba lekkim niedowierzaniem przyjął go okrywając swoje pół nagie ciało. Kurtkę pewnie zostawił w klubie, a ten cieniutki podkoszulek, który więcej odkrywał niż zakrywał ciepła raczej nie dawał. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc jak pomału opatula się i wzdycha słodko, odczuwając upragnione ciepło. Był strasznie rozkoszny.

Podniosłem się do pionu i powoli wysunąłem w jego stronę dłoń.

– Obiecuje…

– Niby dlaczego mam ci wierzyć? – przerwał mi wbijając we mnie ostre spojrzenie.

– Bo gdyby nie ty pewnie byłbym teraz po tamtej stronie, chce się zrewanżować. – z trudem przeszły mi te słowa przez gardło, ale w obecnej sytuacji prawda była jak najbardziej pożądana, jeśli chciałem, żeby choć odrobinę przestał się mnie bać – to jak?

Chłopaka jeszcze przez chwile wahał się, jednak słysząc moje słowa wyciągnął niepewnie dłoń, którą zaraz pochwyciłem. 

– Jak masz na imię? – był równie zdziwiony co ja sam.

– Lay – szepnął, po dłuższej chwili – a ty Kai.

Kiwnąłem potakująco głową i pociągnąłem go w stronę wyjścia z uliczki. Lay nie oponował, dał się prowadzić i nawet nie odsunął się gdy szedłem dość blisko niego, jedynie co jakiś czas zerkał na mnie czujnym wzrokiem. W połowie drogi do wyjścia przysunąłem się jednak jeszcze bliżej i chwyciłem za kaptur płaszcza, zakładając mu go na głowę. Objąłem go lekko w pasie i przysunąłem jego twarz do swojej klatki piersiowej, tak aby nie widział ciała. Lay na początku zaczął spanikował, jednak widząc, że  uścisk, którym go otoczyłem nie odbiera mu swobody ruchów uspokoił się i dał prowadzić. Dopiero gdy wyszliśmy na ulicę poluźniłem uścisk na jego tali, dając znak, że już po wszystkim.
– Czego on od ciebie chciał? – zapytałem, zdejmując mu kaptur z głowy.

– Nie wiem. – wyszeptał, spoglądając mi w oczy.  Po prostu tańczyłem, gdy nagle pojawił się on. Zagroził, że jeśli z nim nie pójdę zabije mnie. Miał pistolet …  

Wplótł palce w czekoladową grzywkę i przeczesał ją, nerwowo zagryzając wagi. Przymknął oczy i pomału nabrał kilka głębszych wdechów, starając się uspokoić. Stałem tak i patrzyłem jak przez jego twarz przemykają różnego rodzaju emocje. Strach, przerażenie,  panika …

Po około dziesięciu sekundach chłopak uspokoił się i spojrzał na mnie, nie za bardzo wiedząc co ma zrobić. Pochwyciłem ponownie jego dłoń i ruszyłem wzdłuż uliczki, ciągnąć go za sobą. Szliśmy przez chwile w ciszy póki nie dotarliśmy do mojego samochodu. Wyjąłem kluczyk z kieszeni i nacisnąłem przycisk. Złapałem za klamkę od drzwi pasażera i otworzyłem je, zapraszając bruneta do środka.

– Ja się chyba przejdę. – wyjąkał, odsuwając się o krok.

– Gdybym chciał cie zabić już dawno bym to zrobił. – oświadczyłem, jednak nie za bardzo go to przekonało.

– Chcesz wracać sam, w środku nocy? – mam cię! Uśmiechnąłem się w myślach. Lay spojrzał niepewnie na wnętrze samochodu, a potem na ulice, krzywiąc usta. Ostatecznie jednak wszedł do auta, zajmując miejsce pasażera. Wsunąłem kluczy w stacyjkę, odpalając auto. Już miałem zapytać gdzie mieszka gdy usłyszałem jego cichy głos.

– Dzielnica Mapo-gu 34. – uprzedził mnie i spojrzał za okno. Pokiwałem tylko głową na znak ze rozumiem i nacisnąłem gaz. Po około 15 minutach byliśmy już na miejscu. Zatrzymałem się na krawężniku, obok bramy z numerem 34.

– Jesteśmy na miejscu. – oświadczyłem, spoglądając za ogrodzenie, gdzie znajdował się średniej wielkości, drewniany domek. Lay pokiwał tylko twierdząco głową i sięgnął do guzików płaszcza, odpinając je. Zsunął z ramion materiał i podał go mi, wysiadając z auta.

– Dziękuje. – uśmiechnął się do mnie niepewnie, a w jego policzkach powstały ledwo widoczne, dwa dołeczki.

-To ja dziękuje. – odwzajemniłem gest, kiwając głowa. Lay przyglądał mi się jeszcze przez chwile po czym wyszeptał ciche…

– Uważaj na siebie. – i zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zatrzasnął drzwi i ruszył w stronę bramy. Poczekałem aż jego sylwetka zniknie za drzwiami, zastanawiając się przy okazji nad znaczeniem jego słów. Coś mi mówiło, że nie były one skierowane do mnie bezcelowo. Coś się wydarzy… już niebawem.

~*~

c.d.n.

6 komentarzy:

  1. Czytałam to miesiąc temu i nie miałam jak na telefonie skomentować (bardzo niewygodnie mi było), ale teraz wróciłam do tego... Tak przez przypadek, bo napisałaś mi komentarz, kliknęłam w Twój profil i patrzę: ooo, czytałam jej pracę.
    Pamiętam jeszcze dziś czemu zaczęłam to czytać. Spodobał mi się początek.
    A potem zaczęły podobać mi się niektóre Twoje metafory... Raczej to bardzo dobrze wspominam to opowiadanie i mam nadzieję, że będziesz je kontynuować! W takim razie: powodzenia w pisaniu i dużooo weny!!! :3 i nie jestem jakąś wielką fanką Lay'a i Kai'a, ale tutaj mi się podobali!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy druga część?? Nigdy nie słyszałam o KaiLay, ale to w sumie ciekawy paring, tak bardzo chcę wiedzieć co będzie dalej!!
    Proszę nie trzymaj mnie długo w niepewności!!

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze zapomniałam zapytać się czy nie chodziło Ci przypadkiem o Suho jak pisałaś Sucho czy to Sucho jest celowe??

      Usuń
    2. Nie, chodziło mi o Suho z EXO jednak jak widać Word wiedział lepiej xd

      Usuń
    3. Tak właśnie myślałam, ale musiałam się upewnić ;))

      Usuń
  3. kocham ten pairing. <3 bardzo mi się podoba to opowiadanie. dziękuję, że je napisałaś.^^ hwaiting!

    OdpowiedzUsuń

x
Szablon wykonany przez TYLER