Gatunek: angst, kryminał, pg
Ostrzeżenia: krew, przekleństwa, przemoc
Wyrwa
pomiędzy światłem a cieniem
Legendy mówią o pewnej planecie.
Żyją tam bardzo dziwne istoty, które zachowują się dziwnie, wierzą w dziwne
rzeczy i mówią w dziwnym języku. W jasność ich oczy są otwarte, w ciemność
natomiast przymknięte. Widzą obrazy, kolorowe i te szare. Wydaja dźwięki,
jednak często te nie prawdziwe. Słyszą, lecz są głusi. A przy ich bokach zawsze
czatują jeszcze inne, równie dziwne istoty. Maja skrzydła. Jedne są białe,
drugie czarne, umazane sadzą. Głowy ich zdobią złociste kręgi lub ostre rogi.
Jednych dobytkiem jest harfa, innych widły długie. Zwą się anioły, piekielne
lub te święte. Każda dziwna istota posiada takiego, choć niczym sobie nie
zasłużyła. Anioły te są zawsze przy nich. W dzień i w nocy, w smutek i radość.
Nie jedzą, nie piją, nie śnią. Tylko albo aż są. Nie dane jest jednak dziwnej
istocie, spotkanie ze stróżem. Ale zdarzają się też tacy odmieńcy, co anioły
mają inne. Równie odmienne, co oni sami. Bo aniołem odmieńca jest drugi
odmieniec. Są to wtedy dwa anioły, czy dwa dziwadła? Tego nikt nie jest pewnie.
Jednak wtedy, spotkanie jest nieuniknione…
Żegnaj
Kolejna bezgwiezdna noc. Szare
chmury jak koc przykrywały ciemne niebo, a panując dookoła cisza wręcz parzyła w
uszy swoim donośnym brzmieniem. Siedziałem na parapecie otwartego na oścież
okna, doszukując się na niebie choćby kawałka księżyca, znikającego co chwile
za płynącą warstwą obłoków. Czarna torba leżała na panelach podłogi, tuż obok
mnie, otwarta w połowie. Na stercie starannie poskładanych ubrań spoczywał mały i
niepozorny, jednak zabójczy przedmiot. Obok położony był czarny tłumik i kilka
dodatkowych, błyszczących naboi. Wszystko było gotowe…
Zerknąłem wyczekująco na
przedmiot, spoczywający na półce obok mnie. Nie minęły trzy sekundy, a ekran
telefony, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozbłysnął, ukazując napis
„numer nieznany”. Niespiesznie wyciągnąłem dłoń i chwyciłem urządzenie.
Przejechałem opuszkiem kciuka po gładkiej powierzchni szkła, odbierając
połączenie.
– Ulica Wausan-gil. Klub
Hooper.
Ledwo zdanie zostało skończone, a
głuchy dźwięk przerwanego połączenie rozbrzmiał w słuchawce. Zerwałem się z
parapetu i łapiąc torbę w dłoń, ruszyłem w stronę wyjścia z pomieszczenia.
Szarpnąłem za klamkę i zamaszystym ruchem otworzyłem drzwi, nawet nie kłopocząc
się ich zamknięciem. Przemknąłem przez korytarz jakbym bał się, że jakaś
kreatura rodem z najgorszych koszmarów depcze mi po piętach. Wpadłem do
przedpokoju, od razu narzucając sobie płaszcz na ramiona. Swoja drogą, miałbym
powodu ku takim obawą, może nie kreatura, ale stado psów pod władzą FBA z
chęcią poderżnęło by mi gardło. Jestem poszukiwany, może nie na jakąś wielką
skalę, ale nie zdziwiłbym się jakby brygada antyterrorystyczna próbował wbić do
mnie na hard party.
Rzuciłem torbę na podłogę obok
drzwi wejściowych i zacząłem przeszukiwać stos rozmaitych butów, walających się
po podłodze. Ktoś patrząc na tą stertę pomyślałby, że mieszka tu z dziesięć
osób. A tu co? Tylko dwie! No dobra, trzy, ale to od święta, jakby Kris miał zamiar zostać na trochę dłużej. Ale to też rzadkość. Nie lubimy się. Powiedzmy ze
była to nienawiść od pierwszego wejrzenia. Dlatego to raczej Tao zostaje na noc
u Wu Yifan’a, a nie na odwrót. Biedak, jak dowiedział się kim jestem, zaczął
bardziej martwić się o swoje zdrowie … i życie.
Sięgając po swoje obuwie (które
nawiasem mówiąc do tej pory nie wiem, jak odnalazłem w tym całym bajzlu)
poczułem, jak wzdłuż mojego kręgosłupa przechodzi dreszcz. Od razu zatrzymałem
dłoń, która już miała chwycić odnalezioną rzecz i zerknąłem dyskretnie za
siebie, ledwo odwracając głowę. W wejściu do przedpokoju, oparty o
framugę stał chłopak. Wysoki i bardzo szczupły, ale jednak wysportowany. Na dłoniach
skrzyżowanych na piersi widać było delikatny zarys mięśni, ukrytych pod
czarnym, obcisłym topem. Długie i smukłe nogi, których nie jedna kobiet by pozazdrościła były lekko ugięte w kolanach, a mięśnie brzucha i ramion napięte. Urodę miał dość nietypową. Czarne
włosy opadające na tego samego koloru zimne oczy, pod którymi znajdowały się
ciemne kręgi. Usta drobne, jednak mocno wykrojone, koloru dojrzałej maliny.
Mały, drobny nos i delikatnie zarysowane kości policzkowe. Zdania, co do aury, jaka go otaczała były podzielone. Jedni mówili, że jest przerażający (jak na
przykład ja i 99,99% ludzi, którzy chociaż raz go widzieli) lub, że jest
słodki, jak uważa jego szanowny chłopak, Wu Yifan (to ten 00,01%)
– Kiedyś nadejdzie dzień zadość
uczynienia.
Podniosłem na niego wzrok,
spoglądając w jego zimne, wydawać by się mogło, że wręcz martwe oczy. Doskonale
wiedziałem, jak ogromne znaczenie zawiera to jedno krótkie zdanie. Przestrogę,
redę, prośbę… Jednak równie dobrze, jak ja wiedział, że zdania nie zmienię. To że
on „przejrzał na oczy” nie znaczy, że ja również to zrobię. Nie kwestionuje czy
wybór był słuszny czy nie, nie mnie o tym sądzić. Po prostu każdy z nas ma swój
pogląd na świat. Odmienny, różniący się pod wieloma względami.
– Jestem z własnej woli
grzesznikiem.
Kłamałem. Podniosłem się do pionu i rzuciłem mojemu towarzyszowi pożegnalne spojrzenie. Położyłem dłoń na klamce, a moja skóra w ułamku sekundy
przybrała temperaturę zimnego metalu. Poprawiłem torbę przewieszoną przez ramię
i wziąłem jeden głębszy wdech. Dałem sobie mentalnego kopniaka w tyłek i
pchnąłem drzwi, wychodząc na zewnątrz.
Czas zaczynać…
Pierwsze spotkanie
Auto mknęło z niebywała
szybkością przez opustoszałe uliczki Seul’a. Wchodziło gładko w zakręty i
przyśpieszało na prostych odcinkach. Zerknąłem na cyfrowy zegar, znajdujący się
tuż obok licznika prędkości. Krótkie kreski uformowane były w zniekształcone
liczny 2,4,6. Dobijała już 3 w nocy, ale mimo późnej pory dookoła roznosiła się
głośna muzyka z mocnymi basami na czele i zapewniam, że nie dochodziła ona z
mojego radia. Przekręciłem kierownice w prawo, skręcając na światłach w jedną z
pobocznych uliczek. Moje uszy od razu zarejestrowały dźwięki, których głośność
wzrastała równomiernie z przebytymi przeze mnie metrami. Skręciłem ponownie i
zatrzymałem się na poboczu, przy małej kawiarence. Sięgnąłem dłonią do torby,
znajdującej się na miejscu pasażera i wyciągnąłem z niej mały pistolet i kilka
innych potrzebnych rzeczy, jakimi były tłumik i amunicja. Sprawnie nałożyłem na
lufę wygłuszacz i schowałem broń pod płaszcz. Do kieszeni wsunąłem kilka naboi
i sięgnąłem po kluczy, wyjmując go ze stacyjki. Otworzyłem drzwi i wysiadłem z
auta, naciskając zamkniętą kłódkę na pilocie. Rozejrzałem się dookoła.
Zapyziała uliczka, którą rzadko kiedy ktoś odwiedza … przynajmniej za dnia. W
nocy to już zupełnie inna bajka. Seul
jest znany z urokliwe życia nocnego. Najpopularniejsze kluby znajdują się
właśnie tu, w samym środku Korei Południowej. Club Garden, M2 Club i mój cel,
Hooper Club.
Wsunąłem dłonie w kieszenie
płaszcza i schyliłem lekko głowę, idąc wzdłuż uliczki. Od klubu dzieliło mnie
zaledwie kilka kroków, wiec w czasie krótszym niż 60s dotarłem na miejsce.
Przystanąłem obok muru naprzeciw głównego wejścia i skrzyżowałem dłonie na piersi,
rozglądając się dookoła. Nie zamierzałem wchodzić do klubu, on raczej nie zrobi tego w środku,
przy ludziach. Są dwie opcje, łazienka albo okolice klubu. Łazienka raczej
odpada, może i muzyka zagłuszyłaby strzał, nawet bez tłumika ale wątpię żeby chciał
aż tak ryzykować. A wiec jedyna opcja, jaka pozostała to zrobienie tego poza
klubem, z którego są dwa wyjścia. Główne już można skreślić, wiec zostaje
tylne, wychodzące na jedne z zaułków na przeciwko, którego właśnie stoję. Nie ma szans żeby zwiał. Uśmiechnąłem się sam do siebie,
Nie wiem, co wzbudzało we mnie większe zadowolenie, to, że przechytrzyłem łowcę,
który jest jednocześnie moją ofiarą czy może to, że znów jestem o krok przed
policją, której ponownie pokrzyżuje szyki. Nie tylko ja jestem poszukiwany, jego też obrano za cel. Podobno był
światkiem lub sprawdzą jakiegoś morderstwa, (raczej to drugie) dlatego policja
chce go złapać i przesłuchać, ale i tak, i tak poszedłby siedzieć. Za wszystkie
zbrodnie jakie popełnił dadzą mu dożywocie.
Podniosłem wzrok i zilustrowałem
cały zaułek, starając się dostrzec jego spowite mrokiem wnętrze. Widziałem
kontener na śmieci, jakieś gazety i puszki walające się po kątach i zarys
klubowych drzwi. Wsunąłem dłoń pod płaszcz, upewniając się czy dzięki mocą
nadprzyrodzonym pistolet nagle nie zniknął. Na całe szczęście był na swoim
miejscu. Poklepałem jeszcze kieszeń dla pewności czy reszta ekwipunku również
nie wyparowała i zrobiłem kilka kroków wzdłuż ściany, stając jeszcze bliżej
prawdopodobnego miejsca spotkania „starego znajomego”. Oparłem się ponownie o
mur, cierpliwie czekając na swoją zdobycz.
Przez następne 20 min nie
wydarzyło się nic godnego uwagi. Jedynie jakiś lekko podpity facet udawał, że
umie chodzić. Zerknąłem na kolorowy napis wiszący nad głównym wejściem, sprawdzając
czy aby na pewno jestem we właściwym miejscu, ale odkąd ostatnio spoglądałem w
tamta stronę nic się nie zmieniło, nawet jedna literka nie została
przestawiona. Zaczynałem mieć poważne wątpliwości czy rzeczywiście podane
namiary są prawdziwe, ale postanowiłem zaczekać jeszcze chwile, co się
opłaciło. Po niespełna minucie z wnętrza uliczki dało się słyszeć skrzypnięcie
zawiasów, otwieranych drzwi. Od razu poderwałem głowę do góry, zerkając w tamtą
stronę. W ciemnościach widać było zarys dwóch sylwetek. Jedna, dość muskularna
i wysoka, druga natomiast szczupła i zdecydowanie drobniejsza. Wsunąłem dłoń za
materiał płaszcza i chwyciłem broń, jednak jeszcze jej nie wyciągając.
– Ładniutki jesteś, aż szkoda
takiej ślicznej buźki.
– Czego ode mnie chcesz?
– A jak myślisz?
– Zabieraj łapy!
Głośny plask wymierzanego
policzka rozniósł się po uliczce. Zacisnąłem palce na uchwycie pistoletu.
– Ty mała suko! Pożałujesz!
Kolejne uderzenie, jednak tym
razem silniejsze, i głuchy odgłos ciała rzuconego z impetem o twardy beton.
Wyciągnąłem broń i ostrożnie wsunąłem się za jeden z kontenerów.
Odczekałem chwile i wyjrzałem zza skrzyni. Zalewnie cztery metry ode mnie leżał
chłopiec, a zaraz za nim, z pistoletem w dłoni stał jego oprawca i jednocześnie
mój cel.
– A chciałem być delikatny – westchnął teatralnie mężczyzna i złapał biedaka za ramię, uderzając nim o
ścianę. Chwycił go za brązowe kosmyki i odwrócił w swoja stronę. – No co? Nic nie powiesz? –
zaśmiał się szatańsko i przejechał lufą pistoletu po policzku brunet.
Chłopak zatrząsł się mocno, jednak to nie przeszkodziło mu w wypowiedzeniu
krótkiego…
– Pieprz się – warknął i splunął
prosto w twarz mężczyzny. Na faceta podziałało to jak płachta na byka. Złapał
szczękę chłopca w dłoń, wbijając mu boleśnie palce w skórę.
– Sam nie mogę, ale z tobą, czemu nie. – uśmiechnął się szatańsko, patrząc znacząco na ofiarę. – Będę cie rżnął
do nieprzytomnego, póki nie zdechniesz.
Oświadczył z furią. Złapał chłopa
za nadgarstki i uniósł je nad jego głowę. Brunet zaczął się szarpać i miotać,
starając się jakoś odepchnąć od siebie natręta, jednak za dużo tym nie wskórał,
jedynie wzmocnienie uścisku.
Koniec tego dobrego.
Wziąłem dwa głębsze wdechy i
wyszedłem z ukrycia z podniesionym pistoletem. Stanąłem za plecami mężczyzny,
celując prosto w jego głowę. Facet gdy tylko zobaczy mój cień, znieruchomiał i
zadrżał lekko.
– Puść go. – wydałem rozkaz, który o
dziwo wykonał bez choćby minuty zwłoki. Brunet od razu skorzystał z okazji do ucieczki, jednak najwyraźniej bojąc się
przejść obok mnie, uciekł w kat uliczki. Zwinął się w kłębek i
przestraszonym wzrokiem spoglądał to na mnie, to na faceta, trzęsąc się.
Westchnąłem cicho i skierowałem ponownie wzrok na szatyna.
– Nie radze. – warknąłem, widząc
jak dyskretnie stara się złapać za broń leżącą nieopodal niego. Przysunąłem
lufę bardziej do jego skroni na co warknął cicho, jednak grzecznie odsunął
rękę. Kopnąłem pistolet jak najdalej od nas i zamachnąłem się, uderzając
uchwytem pistoletu w jego głowę. Szatyn runął na ziemi, jęcząc żałośnie.
Ponownie skierowałem w jego stronę broń.
– Ładnie odpowiesz na moje pytania
albo zarobisz kulkę w łeb. – zagroziłem. Mężczyzna chyba jednak nie wziął moich
słów na poważnie bo zaśmiał się, spoglądając na mnie z pogardą. Zwęziłem oczy
złowrogo i ponownie wymierzyłem mu cios.
– To jak będzie? – zapytałem ze
stoickim spokojem na twarzy, oglądając broń jakby było w niej coś
pasjonującego. Kątem oka jednak dokładnie śledziłem każdy, nieporadny ruch
mojej ofiary.
– Daj spokój Kai, oboje dobrze
wiemy, ze jako martwy ci się nie przydam. – wysapał szatyn, wycierając stróżkę
krwi z kącika ust, które jak na złość nadal były wygięte w uśmiech wyższości.
– Jak nie ty, to kto inny, Suho. –
syknąłem w jego stronę, a ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło. Czułem
się jakbym wypowiadał wszystkie bluźnierstwa świata zawarte w jednej, prostej
wiązance liter. Wykrzywiłem usta w grymas i ponownie podniosłem broń. Szatyn
pokręcił tylko głową.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytał z
westchnieniem, jakby robił mi łaskę, odpowiadając na zadane pytanie.
– Ile psy na mnie mają i ile im
wypaplałeś?
– A a a! Nie ja, Chen to zrobił.
– Ty mu kazałeś.
– To oficjalna wersja.
– I jedyna prawdziwa.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Mam dobrych informatorów. Gadaj!
– warknąłem. Jego najzwyczajniej w świecie bawiła sytuacja. Jednak mi nie było
do śmiechu. Przyłożyłem, lufę do jego policzka na co ten odwrócił głowę
posyłając mi pogardliwy uśmiech.
– Skoro masz takich dobrych
informatorów to niech oni … - nie zdążył dokończyć, moja pięść przywitała
się z jego szczęką. Wkurwił mnie nie na żarty. Suho ponownie padł, tym razem
jednak dławiąc się własna krwią. Zakaszlał kilka razy, wypluwając trochę
czerwonej cieczy na beton i podniósł się do siadu, posyłając mi pogardliwe
spojrzenie.
– Wiedzą gdzie jesteś – uśmiechnął się szatańsko – i pewnie w tej chwili zgarniają twojego partnera do
paki. W dodatku już dopisali do twoich akt kolejne morderstwo. Musze przyznać,
że postarałeś się z tą akcja, sam bym tego lepiej nie wymyślił. – zaklaskał w
dłonie, a we mnie momentalnie się zagotowało.
– Ty gnido… – syknąłem. W momencie, gdy chciałem nacisnąć spust i wreszcie pozbyć się go raz na zawsze, Sucho
zerwał się i podciął mi nogi. Runąłem na ziemię, a pistolet wypadł mi z dłoni. Cholera! Przeturlałem się na brzuch,
starając się sięgnąć po bron. Trzeba
było go zabić kiedy miałem okazje! Pomyślałem,
wyklinając teraz w niebogłosy wszystkich odpowiedzialnych za taki, a nie inny
obrót zdarzeń. Zrobiłem wymach nogą, co odrzuciło przeciwnika do tyłu i
poderwałem się do pionu, próbując ponownie złapać broń. Jednak i tym razem mi
się to nie udało. Nim się obejrzałem znów leżałem na betonie, przyszpilony
cielskiem Suho. Przed oczami mignęło mi ostrze noża. Złapałem nadgarstki
przeciwnika, próbując jako tako je unieruchomić i zepchnąć z siebie mężczyznę.
Tuż obok mojego policzka niebezpiecznie drgało ostrze noża, raz bliżej,
raz dalej pobłyskiwało w świetle lamp. Zacisnąłem szczękę, starając się z
całych sił odepchnąć napastnika. Patrzyłem w jego wykrzywioną w wredny uśmiech
twarz.
Strzał.
Zamarłem patrząc przerażonym
wzrokiem na Suho. Nie możliwe! Odchyliłem głowę do tyłu,
spoglądając w miejsce gdzie powinna leżeć broń, … powinna i leży. Co jest?! Odgłos upadającego metalu rozbrzmiał
tuż obok mojego ucha. Wzdrygnąłem się, od razu zerkając na leżący
niebezpiecznie blisko mojej twarzy nóż. Zaraz potem poczułem jak czyjeś ciało
opada bezwładnie na mnie, przygniatając swoim ciężarem.
Spojrzałem w niebo. Co tu się właśnie stało? Pytałem w myślach. Wysunąłem
się spod ciała, patrząc na nie podejrzliwym wzrokiem, jakbym czekał, że Sucho
zaraz podniesie się i z tym swoim kpiącym uśmiechem na ustach strzeli mi prosto
między oczy. Jednak tym razem to w niego wymierzono strzał. Bardzo celny,
prosto w serce. Odwróciłem głowę w bok i spojrzałem na winowajcę, którym był … ten chłopak. Klęczał na betonie z pistoletem
nadal uniesionym w trzęsącej się dłoni. Patrzył przed siebie szeroko otwartymi
oczami, w których pomału zbierały się łzy. Usta lekko rozchylone, jakby zaraz
miał się wyrwać z pomiędzy nich krzyk. Pierwsza krystaliczna łza, a zaraz po
niej kolejna i następna. Pistolet upadł, a dłoń która spoczywała na spuście
została przytknięta do trzęsących się warg, powstrzymując głos. Spuściłem głowę
i lekko otumaniony podniosłem się do pionu. Na chwiejnych nogach podszedłem do
miejsca gdzie spoczywał pistolet i podniosłem go, chowając na swoje miejsce.
Choć już długo pracuje w tym zawodzie przebywanie aż tak blisko trupa nie
wzbudza we mnie zachwytu. Wzdrygnąłem spoglądając na ciało, które pomału
zaczynało tonąć we własnej krwi. Niezbyt
przyjemny widok. Skrzywiłem
się, odwracając wzrok, który dziwnym trafem padł na małe zawiniątko w rogu
uliczki. Naprawdę szkoda mi było tego dzieciaka. Nikomu nie życzyłbym oglądania
czegoś takiego. Moje oczy już były przyzwyczajone do tego typu widoków, ale
jego…
Westchnąłem cicho spoglądając w
ciemne niebo. Zastanawiałem się co mam zrobić. Z jednej strony jest dla mnie
kompletnie obcą osobą i w ogóle nie powinno mnie obchodzić co się z nim
stanie ale … pomógł mi, gdyby nie on prawdopodobnie byłbym już na tamtym
świecie. Zrobiłem krok w jego stronę.
– Nie podchodź. – warknął w moją
stronę, jednak pod koniec głos mu zadrżał. Skulił się jeszcze bardziej,
ukrywając twarz w ramionach. Pomału pokonałem odległość która nas dzieliła i
ukucnąłem obok niego.
– Nic ci nie zrobię. – powiedziałem
łagodnym głosem, wyciągając w jego stronę dłoń. Brunet zadrżał widząc to i
spłoszył się jeszcze bardziej, uciekając w kąt uliczki. Spojrzałem na niego
współczująco. Ponownie podszedłem do niego tym razem wolniej i zostawiając
większą przestrzeń między nami.
– Obiecuje, że nie zrobię ci
krzywdy. – spróbowałem ponownie, na co chłopak niepewnie podniósł głowę,
spoglądając na mnie. Ilustrował cała moją twarz i sylwetkę czym i ja mu się
odwdzięczyłem. Sucho miłą rację, chłopak był naprawdę śliczny. Brązowe proste
włosy, teraz ułożone w lekki nieład idealnie pasowały do dużych ciemnych oczu.
Drobne, pełne usta na tle mlecznej skóry wręcz kusiły, a lekko zarysowane kości
policzkowe nadawały jego twarzy niewinności i słodyczy. Do tego, cholernie
apetyczne ciało modela i kuszący głos, który rozbrzmiewał w uszach niczym
najpiękniejsze arie anielskie. Mimowolnie oblizałem usta, co niestety
było dużym błędem. Chłopak zadrżał i objął się ramionami. W pierwszej chwili
wydawało mi się, że to przeze mnie ale dopiero potem, gdy zobaczyłem jak
pociera dłonie o siebie zrozumiałem, że jest mu po prostu zimno. Od razu
sięgnąłem do rękawów własnego płaszcza, zdejmując go. Podałem materiał
brunetowi, który ze zdziwieniem i chyba lekkim niedowierzaniem przyjął go
okrywając swoje pół nagie ciało. Kurtkę pewnie zostawił w klubie, a ten
cieniutki podkoszulek, który więcej odkrywał niż zakrywał ciepła raczej nie
dawał. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc jak pomału opatula się i wzdycha
słodko, odczuwając upragnione ciepło. Był strasznie rozkoszny.
Podniosłem się do pionu i powoli
wysunąłem w jego stronę dłoń.
– Obiecuje…
– Niby dlaczego mam ci wierzyć? –
przerwał mi wbijając we mnie ostre spojrzenie.
– Bo gdyby nie ty pewnie byłbym
teraz po tamtej stronie, chce się zrewanżować. – z trudem przeszły mi te słowa
przez gardło, ale w obecnej sytuacji prawda była jak najbardziej pożądana,
jeśli chciałem, żeby choć odrobinę przestał się mnie bać – to jak?
Chłopaka jeszcze przez
chwile wahał się, jednak słysząc moje słowa wyciągnął niepewnie dłoń, którą
zaraz pochwyciłem.
– Jak masz na imię? – był równie
zdziwiony co ja sam.
– Lay – szepnął, po dłuższej
chwili – a ty Kai.
Kiwnąłem potakująco głową i
pociągnąłem go w stronę wyjścia z uliczki. Lay nie oponował, dał się prowadzić
i nawet nie odsunął się gdy szedłem dość blisko niego, jedynie co jakiś czas
zerkał na mnie czujnym wzrokiem. W połowie drogi do wyjścia przysunąłem się
jednak jeszcze bliżej i chwyciłem za kaptur płaszcza, zakładając mu go na głowę.
Objąłem go lekko w pasie i przysunąłem jego twarz do swojej klatki piersiowej,
tak aby nie widział ciała. Lay na początku zaczął spanikował, jednak widząc, że
uścisk, którym go otoczyłem nie odbiera mu swobody ruchów uspokoił się i
dał prowadzić. Dopiero gdy wyszliśmy na ulicę poluźniłem uścisk na jego
tali, dając znak, że już po wszystkim.
– Czego on od ciebie chciał? –
zapytałem, zdejmując mu kaptur z głowy.
– Nie wiem. – wyszeptał,
spoglądając mi w oczy. – Po prostu tańczyłem, gdy nagle pojawił się on. Zagroził,
że jeśli z nim nie pójdę zabije mnie. Miał pistolet …
Wplótł palce w czekoladową
grzywkę i przeczesał ją, nerwowo zagryzając wagi. Przymknął oczy i pomału
nabrał kilka głębszych wdechów, starając się uspokoić. Stałem tak i patrzyłem
jak przez jego twarz przemykają różnego rodzaju emocje. Strach,
przerażenie, panika …
Po około dziesięciu sekundach
chłopak uspokoił się i spojrzał na mnie, nie za bardzo wiedząc co ma zrobić.
Pochwyciłem ponownie jego dłoń i ruszyłem wzdłuż uliczki, ciągnąć go za sobą.
Szliśmy przez chwile w ciszy póki nie dotarliśmy do mojego samochodu. Wyjąłem
kluczyk z kieszeni i nacisnąłem przycisk. Złapałem za klamkę od drzwi pasażera
i otworzyłem je, zapraszając bruneta do środka.
– Ja się chyba przejdę. – wyjąkał,
odsuwając się o krok.
– Gdybym chciał cie zabić już
dawno bym to zrobił. – oświadczyłem, jednak nie za bardzo go to przekonało.
– Chcesz wracać sam, w środku
nocy? – mam cię! Uśmiechnąłem się w myślach. Lay
spojrzał niepewnie na wnętrze samochodu, a potem na ulice, krzywiąc usta.
Ostatecznie jednak wszedł do auta, zajmując miejsce pasażera. Wsunąłem kluczy w
stacyjkę, odpalając auto. Już miałem zapytać gdzie mieszka gdy usłyszałem jego
cichy głos.
– Dzielnica Mapo-gu 34. – uprzedził
mnie i spojrzał za okno. Pokiwałem tylko głową na znak ze rozumiem i nacisnąłem
gaz. Po około 15 minutach byliśmy już na miejscu. Zatrzymałem się na
krawężniku, obok bramy z numerem 34.
– Jesteśmy na miejscu. –
oświadczyłem, spoglądając za ogrodzenie, gdzie znajdował się średniej
wielkości, drewniany domek. Lay pokiwał tylko twierdząco głową i sięgnął do
guzików płaszcza, odpinając je. Zsunął z ramion materiał i podał go mi,
wysiadając z auta.
– Dziękuje. – uśmiechnął się do
mnie niepewnie, a w jego policzkach powstały ledwo widoczne, dwa dołeczki.
-To ja dziękuje. – odwzajemniłem
gest, kiwając głowa. Lay przyglądał mi się jeszcze przez chwile po czym
wyszeptał ciche…
– Uważaj na siebie. – i zanim
zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zatrzasnął drzwi i ruszył w stronę bramy.
Poczekałem aż jego sylwetka zniknie za drzwiami, zastanawiając się przy okazji
nad znaczeniem jego słów. Coś mi mówiło, że nie były one skierowane do mnie
bezcelowo. Coś się wydarzy… już niebawem.
~*~
c.d.n.
Czytałam to miesiąc temu i nie miałam jak na telefonie skomentować (bardzo niewygodnie mi było), ale teraz wróciłam do tego... Tak przez przypadek, bo napisałaś mi komentarz, kliknęłam w Twój profil i patrzę: ooo, czytałam jej pracę.
OdpowiedzUsuńPamiętam jeszcze dziś czemu zaczęłam to czytać. Spodobał mi się początek.
A potem zaczęły podobać mi się niektóre Twoje metafory... Raczej to bardzo dobrze wspominam to opowiadanie i mam nadzieję, że będziesz je kontynuować! W takim razie: powodzenia w pisaniu i dużooo weny!!! :3 i nie jestem jakąś wielką fanką Lay'a i Kai'a, ale tutaj mi się podobali!
Kiedy druga część?? Nigdy nie słyszałam o KaiLay, ale to w sumie ciekawy paring, tak bardzo chcę wiedzieć co będzie dalej!!
OdpowiedzUsuńProszę nie trzymaj mnie długo w niepewności!!
http://cnbluestory.blogspot.com/
Jeszcze zapomniałam zapytać się czy nie chodziło Ci przypadkiem o Suho jak pisałaś Sucho czy to Sucho jest celowe??
UsuńNie, chodziło mi o Suho z EXO jednak jak widać Word wiedział lepiej xd
UsuńTak właśnie myślałam, ale musiałam się upewnić ;))
Usuńkocham ten pairing. <3 bardzo mi się podoba to opowiadanie. dziękuję, że je napisałaś.^^ hwaiting!
OdpowiedzUsuń