...

Psychoza [Nu'est JRen]

x

Paring: JRen (Nu’est)
Gatunek: angs, pg
Beta: brak
Ostrzeżenia: brak?

Choćbyś zamknął oczy i zaciskał je nie wiadomo jak bardzo, one i tak przyjdą…

Wszedłem do spowitego mrokiem mieszkania, w którym echem odbijała się głucha cisza. Wszystkie światła i lampy były wyłączone, a okna szczelnie pozasłaniane grubym materiałem, przez który nawet promienie latarni ulicznych nie były w stanie się przedrzeć. Po omacku przekręciłem klucz w drzwiach, a do moich uszu doszło charakterystyczne kliknięcie zamykanego zamka. Ściągnąłem buty i zawiesiłem płaszcz na wieszaku, wchodząc do głównego salonu. Odszukałem drewnianą komodę, stojącą zaraz obok sofy i nacisnąłem przycisk włączający lampkę. Żarówka rozbłysło dając minimalne oświetlenie. Rozejrzałem się dokoła, jednak moje oko nie odnalazło szukanej przeze mnie postaci. Rzuciłem teczkę na sofę i skierowałem się w stronę schodów prowadzących na piętro. Miałem złe przeczucia, a cisza panująca dookoła pogłębiała tylko moje obawy. Stanąłem w długim korytarzu i wymacałem włącznik na ścianie. Mrok został rozmyty przez rażące światło regularnego sznura lamp wiszących na suficie. Zrobiłem krok do przodu, spostrzegając uchylone drzwi łazienki. Od razu ruszyłem w ich stronę. Pomału pchnąłem drewnianą tafle, na co zawiasy zaskrzypiały złowrogo, wywołując ciarki na moich plecach. Spojrzałem w ciemność, jednak jedyne, co mogłem dostrzec to niewyraźne zarysy mebli i czegoś jeszcze. 

Kliknięcie włącznika i moim oczom ukazała się zguba. Uśmiechnąłem się lekko, jednak mój uśmiech zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Niecały metr przede mną stał drobny chłopiec, ubrany w luźną koszulkę i niebieskie pomięte jeansy. Twarz miał zwróconą w stronę ogromnego lustra, a szeroko otwarte czekoladowe oczy z przerażeniem skakały po tafli lustra, wypełniając się z każdą sekundą coraz większym strachem. Prawą dłoń miał wczepioną w jasne, prawie białe kosmyki sięgające ramion, za które ciągnął co chwile kołtuniąc je i targając. Lewa natomiast przyłożona była do drżących warg, jakby zaraz z pomiędzy nich miał się wydobyć krzyk.

Momentalnie znalazłem się przy nim i przyciągnąłem do siebie, zamykając w szczelnym uścisku.

– Już dobrze Minki, już dobrze – szeptałem w jego włosy, przeczesując i ugładzając sterczące kosmyki. Chłopak gdy tylko usłyszał mój głos wtulił twarz w moją klatkę piersiową i rozpłakał się. Łkał tak, trzęsąc się w moich ramionach, co chwile pociągając noskiem, a trzęsące się piąstki mocno ściskały materiał mojej białej koszuli. 

– No już, aniele, już wszystko dobrze, nie ma się czego bać – powtarzałem niczym mantrę, gładząc go uspokajająco po plecach i jasnej główce. Tak bardzo chciałem zrobić coś więcej, jakoś ulżyć mu w cierpieniu. Byłem nawet gotów wziąć na siebie jego męki, byle tylko już nigdy nie widzieć łez płynących po jego policzkach. Ale jedyne, co mogłem zrobić, to być i tulić go do siebie.

Złapałem go mocniej w pasie i wyprowadziłem z łazienki. Przeszliśmy przez korytarz, skręcając w drugie drzwi po lewej. Wprowadziłem go do dużego, przytulnie urządzonego pomieszczenia, od razu zapalając wszystkie możliwe światła. Ułożyłem chłopaka na ogromnym łóżku i przykryłem szczelnie puchowym materiałem. Ren od razu zwinął się w kłębek zaciskając długie palce na kołdrze. Spojrzałem na to zawiniątko smutnym wzrokiem. Takie małe, niewinne czym sobie zasłużyło? Coś zakuło mnie w sercu, gdy spod kołdry wyłoniły się dwa, brązowe, martwe kamienie, kiedyś tak pięknie lśniące kolorem czekolady. 

– Mam zostać? – zapytałem, kucając przy krawędzi łóżka. Dobrze znałem odpowiedz, nawet nie musiałem pytać.

Ren pokiwał twierdząco główką i wyciągnął w moja stronę nadal lekko drżącą dłoń. Momentalnie wplotłem swoje ciepłe place w te jego, lodowate. Podniosłem dłoń do własnych ust i ucałowałem jej wierzch, uśmiechając się do niego ciepło.

– Czemu zgasiłeś światła?  zadałem kolejne pytanie, gdy słabiutka rączka starała się wciągnąć mnie na łóżko.

– Chce jakoś z tym walczyć, żeby już się ich nie bać – wyjaśnił wtulając się w moją klatkę piersiową, gdy położyłem się obok niego. Przytuliłem go mocno do siebie, wzdychając cicho. Ten maluch miał dowagę, to musiałem przyznać. Każda normalna osoba z fobią maniaka trzymała by się światła i wszystkiego, co daje jasność. Ale nie on.

Pogładziłem go lekko po ramieniu i ucałowałem w czubek główki. Przymknąłem oczy i wsłuchiwałem się w jego jeszcze przyśpieszone bicie serca i urwisty oddech, który doskonale czułem na ramieniu.

– Nie rób tego, gdy mnie nie ma, dobrze? Martwię się o ciebie, nie chce żeby coś ci się stało  poprosiłem, przyciskając go jeszcze bliżej siebie. Dobrze wiedziałem, że Ren się sam nie okaleczy, nigdy. Zbyt dosadnie dałem mu do zrozumienia, że jeśli on się zabije, ja zrobię to samo. Ale wypadek może się zdarzają, gdy się za bardzo przestraszy.

– Dobrze  mrukną kiwając lekko główką i podnosząc się do siadu. Spojrzałem na niego pytająco.

– Pewnie jesteś głodny. Choć, przygotowałem dla ciebie obiad  powiedział uśmiechając się do mnie po raz pierwszy tego dnia. Może i delikatnie, ale jednak. Załapał mnie za rękę i pociągnął w stronę kuchni. Usiadłem przy drewnianym stole, rozkładając się wygodnie na krześle. Z uśmiechem patrzyłem jak Ren krząta się po kuchni, niekiedy zerkając na mnie przelotnie ze ślicznymi rumieńcami na policzkach. Doskonale zdawałem sobie sprawę jak bardzo nie lubi, gdy ktoś patrzy na każdy jego ruch. Wtedy zaczynał się denerwować i często coś mu spadało albo się potykał. Zaśmiałem się cicho, gdy widelec prawie wypadł mu z rąk, za co od razu dostałem szmatką w twarz. Zaśmiałem się jeszcze głośniej i zdjąłem materiał zerkając na Rena. Parsknąłem znów, a  im bardziej ja się śmiałem, tym bardziej czerwony kolor przybierała twarzyczka Minkiego.

– Oj no, kochanie, nie dąsaj się  uśmiechnąłem się do niego wycierając łzy rozbawienia z kącików oczu.

– Proszę  fuknął, kładąc przede mną talerz ze spaghetti. Usiadł na sąsiednim krześle i skrzyżował ręce na piersi, nadymając policzki.

– Minki, aniołku, nie obrażaj się  nachyliłem się nad stołem i skradłem mu jeden motyli pocałunek, za co ponownie dostałem szmatką, tym razem w ramie. Ale podziałało. Ren odwrócił się w moją stronę,  już z uśmiechem na pyszczku i patrzył jak pałaszuje obiad. Gdy talerz był już pusty chłopak zabrał naczynie i podszedł do zlewu, puszczając letnia wodę. Wstałem z krzesła i stanąłem za nim, układając dłonie na jego biodrach. Wsunąłem nos w jego białe włosy. Pachniały lawendą, jak cały on.

– Mieć takiego chłopaka to skarb. Dziękuje  ucałowałem go w skroń, przyciskając go jeszcze bardziej do siebie. Ren na te słowa uśmiechnął  się zawstydzony i ucałował mnie w lekko w kącik ust. Zaraz potem spuścił główkę, ukrywając swoje zawstydzenie za kurtyną białych włosów. Zaśmiałem się znów, był taki rozkoszny.

Przysunąłem się jeszcze bardziej do niego i zawędrowałem dłońmi na jego ramiona. Zjechałem trochę niżej, przez przedramiona i łokcie, aż do nadgarstków. Chwyciłem je i masowałem delikatnie, wodząc dłońmi po ciepłej skórze i rozprowadzając krystaliczne krople aż do łokci. Drgnął nagle, a dłonie spłukujące piane z naczyń, zatrzymały się gwałtownie. Otworzyłem oczy zerkając na profil jego twarzy. Zamarłem, znowu.

– Ren, co się dzieje?  zapytałem, przerażony. Wyjąłem talerz z jego dłoni i odłożyłem na suszarkę, odwracając ciało chłopca w swoją stronę.

– Ren?  ułożyłem dłonie na jego policzkach i zmusiłem go by oderwał wzrok od własnych rąk, niestety bezskutecznie. Złapałem jego dłonie w swojego na co ten od razu zerwał się, odskakując ode mnie o dwa kroki.

– Nie! Pobrudzisz się!  krzyknął, chowając ręce za siebie i spuszczając głowę.

– Pobrudzę? Ren, to tylko wod …  urwałem gdy zobaczyłem jego wystraszony wzrok, skierowany na wodę płynącą z kranu.

– Krew  wyszeptał niemrawo. Od razu znalazłem się przy zlewnie, zakręcając kran. Złapałem za niebieski materiał, leżący na zmywarce i w ułamku sekundy znalazłem się przy nim. Posadziłem go na blacie i zacząłem chaotycznie wycierać jego mokre dłonie.

– Spokojnie Ren, to nic, to ci się tylko wydaje  przycisnąłem go mocno do siebie, ukrywając jego twarz w zagłębieniu mojej szyi. Boże, za co go tak karzesz? Pytałem w myślach, przytulając do siebie jego roztrzęsione ciało, a do moich oczu cisnęły się łzy. Czułem jak cały drży, a serce uderza o żebra w szaleńczym tempie. Jest coraz gorzej.

– Jonhyun?  ciche mruknięcie przedarło się przez poły mojej koszuli wprost do ucha.

– Tak, skarbie?  zapytałem ze zduszonym gardłem, spoglądając na jego bladą twarz i rozszerzone oczy, skierowane gdzieś za moje plecy. Od razu złapałem go za podbródek, zmuszając by spojrzał na mnie.

– Minki, tam nic nie ma. To tylko twoja wyobraźnia  wyszeptałem całując go lekko w czoło i przeczesując uspokajająco pasma jego włosów.

– Ale hyung …  jękną przerażony, znów spoglądając za moje ramie.

– Patrz się tylko na mnie, nigdzie indziej, rozumiesz?  nie czekając nawet na jego odpowiedz wziąłem go na ręce. Ren posłusznie ukrył twarz w moich ramionach i zamknął oczy, zarzucając ręce na mój kark. Zaniosłem go do naszej wspólnej sypialni i ułożyłem na gładkiej pościeli. Podszedłem do drzwi i zamknąłem je, wracając do Minkiego. W połowie drogi jednak zatrzymałem się oszołomiony. Ren gdy tylko zobaczył, że zbliżam się do niego pisnął przerażony i odsunął na najdalszy kraniec łóżka. Zwinął się w mały kłębek i ukrył twarz w dłoniach, zaczynając łkać.

– Ren  wyszeptałem. Coś się we mnie pękło. Ten drobny chłopiec, którego kochałem ponad życie, mój mały promyczek, … bał się mnie. Siedział teraz na łóżku, zwinięty jakby czekając na cios … z mojej ręki.

– Nie podchodź, błagam, nie rób mi krzywdy  błagał ciągnąc za jasne kosmyki i dławiąc się łzami.

– Minki, kochanie …  upadłem na kolana kilka metrów od łóżka, a po moim policzku spłynęła jedna, samotna łza. To koniec. Pomyślałem opierając dłonie na podłodze i schylając głowę. To dla mnie za dużo. Zacisnąłem mocno powieki, nie pozwalając łzą wypłynąć, niestety bez skutecznie. Krystaliczne krople spłynęły po mojej twarzy, rozbijając się o gładką tafle parkietu i roztrzaskując się na miliony mniejszych kropel.

Chciałem krzyczeć, wrzeszczeć, niszczyć. Wraz z jego jednym wypowiedzianym zdaniem cały mój świat zawalił się.  Osoba, którą kochałem ,kocham i będę kochać widzi we mnie potwora z koszmarów. Nie poznaje moje twarzy, nawet boi się na nią spojrzeć. Podniosłem dłoń do swojej klatki piersiowej i zacisnąłem palce na materiale koszuli w miejscu, gdzie w szaleńczym tempie biło moje na pół rozdarte serce. Łzy nie przestawały płynąc, a ja powoli traciłem oddech i świadomość, co się wokół mnie dzieje. Czułem się jak na krawędzi jawy i rzeczywistości. Widziałem zamazane kontury mebli w naszej sypialni, a do moich uszu dochodził szloch Ren, który z każdą sekundą wbijał mi coraz więcej igieł w serce.

Podczołgałem się do łóżka i uklęknąłem przy jego krawędzi. Nie wiem na co liczyłem. Chyba na to, że moje głupie nadzieje się spełnią. Że mój mały Ren zaraz rzuci się na mnie i przytuli mocno do mojej klatki piersiowej, prosząc bym nigdy już go nie zostawiał. Zaśmiałem się gorzko w myślach ze swojej głupoty. Spełnienie tego graniczyło z cudem. W sumie można to do tego porównać.

– Jonhyun?  spuściłem jeszcze bardziej głowę, słysząc jego przerażony głos.

Nagle coś rzuciło się na mnie. Czyjeś chude ramiona objęły mnie ciasno za szyje, a drobne ciało powaliło na podłogę. Do moich uszu doszedł cichy szloch, a koszula na ramieniu w ułamku sekundy stała się wilgotna. Potrząsnąłem głową, nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego co się przed chwilą stało. Zerknąłem w dół, a mój wzrok napotka na swojej drodze białą burze prostych pasem.

– Ren …  objąłem go niepewnie w pasie, układając dłoń na jego plecach. Odsunąłem go delikatnie od siebie, tak żebym mógł zobaczyć jego twarz.

– Kochanie, nie płacz  wyjąkałem mu do uszka, zalewając się kolejny potokiem łez. Przytuliłem go do siebie mocno i najzwyczajniej w świecie rozpłakałem się z ulgi. Nadal mam go przy sobie. Nie straciłem go.

Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwile, tuląc się do siebie. Tak po prostu, bez zbędnej rozmowy. Ona nie była potrzebna. Ważne, ze znów miałem swoje maleństwo w ramionach. To mi wystarczyło.

– Zabij mnie  moje serce nagle zamarło. Spojrzałem przerażony w jego  puste oczy, błagając w myślach żeby to było tylko przesłyszenie.

– Co? Kochanie, co ty w ogóle mówisz?  starałem się zaśmiać. Złapałem jego twarz w dłonie opierając czoło o jego.

– Proszę, zrób to  wyszeptał, a po jego policzkach popłynęły łzy - przyszli po mnie.

Spojrzał znacząco najpierw w moje oczy, a potem gdzieś do tyłu.

– Kochanie, nikt po ciebie nie przyszedł, to tylko …  przerwał mi nagle łamiący się głos.

– Proszę, ja już nie mogę, jestem zmęczony, ty też – wysiąkał, ocierając mokre policzki - proszę.

Zacisnął palce na mojej koszulce i gwałtowanie wbił się w moje wargi. Na początku siedziałem, jak rażony prądem w bez ruchy, dopiero gdy poczułem smak słonych łez w ustach oprzytomniałem. Przygarnąłem go jeszcze bliżej siebie i przejechałem językiem po jego dolnej wardze, prosząc o pozwolenie na więcej. Zareagował od razu rozchylając usta i zapraszając mnie do środka. Badałem jego podniebienie i policzki, ocierając się zmysłowo o jego język. Dłońmi błądziłem po jego plecach i talii, uspokajając rozdygotane ciało. Nie chciałem go tracić. Obiecałem, ze będę go chronić, a teraz mam złamać przysięgę i własnymi rękami … go zabić.

Oderwałem się od  słodkich ust i spojrzałem mu głęboko w szklące się oczka.

– Ren, ja nie potrafię, nie potrafię wyrządzić ci krzywdy  pogładziłem go po policzku.

– Proszę, ja już nie mogę, nie chce tego widzieć. Jest coraz gorzej - otulił się ramionami i skulił lekko spuszczając jasną główkę.

– Jeśli mnie kochasz, zrób to …

Wiecie co czuje osoba, która w jednej chwili traci wszystko co posiada, swoje jedyne szczęście, a jednocześnie zgadza się na odebranie goj? To taki dziwny stan. Chcesz tego, chcesz by osoba ci bliska zaznała spokoju i szczęścia, ale chcesz też, aby została z tobą i już nigdy nie odchodziła. Boje się. Nie mam pewności, że gdy znajdziemy się po drugiej stronie, nadal będziemy razem. Że te chwile, które teraz trwają nie są naszymi ostatnimi. Że już nigdy więcej nie zobaczę tych pięknych oczu, nie zasmakuję słodkich usta i nie poczuje tego drobnego ciała między moimi ramionami. Po tym wszystkim nie będzie już odwrotu. Drzwi, które wyprowadzą nas z tej ciemności, do której zmierzamy. To ostateczna decyzja...

Białe krążki powoli znikały z pudełka. Po kolei wkładaliśmy sobie tabletki do ust, przełykając je razem w tym samym monecie. Nie spuszczałem wzroku z jego oczu, które z każdą sekundą stawały się coraz spokojniejsze, a powieki coraz cięższe. Widziałem, jak po jego policzkach spływają łzy radości i ulgi, a usta wyginają się w błogi uśmiech.

To koniec...

Ostatnia tabletka. Wsunąłem ją sobie do ust i przegryzłem na pół. Spojrzałem ostatni raz w te piękne oczy i zamknąłem własne, przywierając wargami do tych jego. Wsunąłem połowę tabletki między jego usta, samemu połykając swoją część. Ostatnie muśnięcie  i ostatnia krystaliczna kropla, płynąca po policzku. Ostatnie wyznanie i słowo "kocham cie" wypowiedziane jednocześnie z zetkniętych warg.

2 komentarze:

  1. Niesamowite...czytam opowiadanie i do samego końca mysle, że w końcu wszystko dobrze się skończy...nie...przy ostatnich linijkach zaczynam płakać tak, że litery, które czytam zamazują się...Niesamowity one shot...niby czytałam juz podobne ale jednak ten jest zupełnie inny niż wszystkie. piekny. Życzę dużo weny przy tworzeniu nowych...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiesz jak serce szybko mi bije, to było takie piękne *.*
    JR tak go kochał, że pozwolił mu odejść z tego świata, ale nie samemu. Ostatni akapit jest najcudowniejszy, czytałam i nie mogłam przestać, podziwiam Cię za talent

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

x
Szablon wykonany przez TYLER