Od Autora; No hejoo kochani...
Sama nie wiem, co tu napisać. Notki nie było bardzo długo... tak wiem, że obiecywałam wiele i tak dalej ale niestety, na obiecankach sie skończyło. Mimo iż egzaminy już dawno za mną, nauczyciele nie odpuszczają i starają sie robić wszystko byle uprzykrzyć uczniom życie. Każdy teraz walczy o oceny i ja nie jestem wyjątkiem. To chyba głównie dlatego tak tu pusto. Chciałam dodać już jakiś czas temu kolejną część tego two shot'a i miałam nadzieje, że będzie ona ostatnią, jednak chyba sie przeliczyłam. Gdy zaczęłam poprawiać i zmieniać ff okazało sie, że muszę jeszcze nad nim popracować. Dodałam kilka drobnych wątków, które jak się okazało nie jest łatwo opisać. Dziś niestety nie mogę dodać więcej, mimo iż dalszy ciąg jest napisany. Nie chce potem przerywać w połowie sceny, dlatego musicie zadowolić sie tą miniaturką, która posiada zaledwie 2,5 tys. słów z ok. 7 tys. Wiem, że to niewiele, jednak zawsze coś. Wiele osób wyczekiwało tego fika, mam nadzieje, że wam sie spodoba ;) Chciałabym również podziękować za te wszystkie wejścia i obserwacje, naprawdę kochani, jesteście niesamowici! Nic sie tu nie dzieje, a jednak licznik codziennie pokazuje coraz to większą liczbę wejść ;)
Bardzo dziękuje!
Paring:
Kaixing, wspomniane HunHan.
Gatunek: kryminał, g
Beta: nie
Ostrzeżenia: przekleństwa
To co było i co
będzie
Kolejny dzień zawitał
zbyt szybko do mojego, tymczasowego „domu”. Wkradł sie przez okno niczym
złodziej, trudniący się w tym fachu już dobrych kilkanaście lat. Nie miałem
ochoty wstawać, chciałem jeszcze pospać, jednak natrętne promienie bardzo
skutecznie starały się odwieść mnie od tego pomysłu. Zwlokłem się z łóżka, a
nogi, które chwilowo zastępowały jeszcze nieobudzony mózg powiodły mnie do
łazienki. Doprowadzenie się do stanu użytkowania zajęło mi około 15 min.
Dokładnie w momencie, gdy wyszedłem z łazienki, zadzwoniła moja komórka.
Zmarszczyłem brwi. Nie spodziewałem się niczyjego telefonu. Z resztą doskonale
wiedziałem, że nikt nie dzwoni do mnie od tak, bez powodu. Szykują się kłopoty. Zarzuciłem wilgotny ręcznik na kark i
podszedłem do stolika, na którym leżał drażniący przedmiot.
–Tak, słucham? – przyłożyłem urządzenie do ucha i przytrzymując je ramieniem, ponownie zacząłem wycierać mokre kosmyki.
– Kai, zabrali go, zabrali Tao – po drugiej stronie słuchawki usłyszałem roztrzęsiony głos Kris’a. Momentalnie zesztywniałem, a dłoń, która przed chwilą wycierała moje włosy, zamarła w bezruchu. Całe moje ciało na jedną sekundę umarło, zatrzymało wszystkie funkcje życiowe. Płuca przestały nabierać powietrze, serce zatrzymało pompowanie krwi, a przed oczami rozlała się czarna plama. Nie marzyłem nawet o tak „radosnych” wiadomościach już z samego rana. Nogi się pode mną ugięły. Opadłem na łóżko. Jak przez dźwiękoszczelną szybę docierał do mnie rozhisteryzowany głos po drugiej stronie słuchawki. Nie słuchałem go, nawet nie próbowałem. W mojej głowie kotłowało się już wystarczająco dużo myśli. Mówił coś o tym, jak nie mógł się to do niego dodzwonić, o zdemolowanym mieszkaniu i braku jego właściciela. Tylko tyle zrozumiałem z jego bełkotu, reszta była nieokreślonym potokiem zlewających się ze sobą półsłówek bez znaczenia.
– Przykro
mi, to już mnie nie dotyczy.
Usta bez mojej zgody wypowiedziały to zdanie,
zbyt ostrym, nawet jak na mnie głosem. Odsunąłem aparat od ucha i nacisnąłem
czerwony klawisz, kończąc rozmowę. Zapadła cisza, lecz w moich uszach nadal
szumiało. To co powiedziałem Krisowi nie było prawdą, jedynie ostateczną linią
obrony. Nie chciałem przyznać się do tego, że jestem bezradny. Co niby miałbym
zrobić? Nie jesteśmy w jednym z tych filmów kryminalnych, gdzie przyjaciele
tworzą misterny plan, aby wyrwać kogoś zza krat. To jest prawdziwe życie i
każdy musi sobie radzić sam…
Cisnąłem telefonem na łóżko, który zsunął się
z pościeli i z głośnym hukiem wylądował na podłodze, pod drugiej stronie.
Zacisnąłem dłonie na prześcieradle, mnąc i tarmosząc je w dłoniach z
wściekłości. Gdybym mógł, to wyciągnąłbym Suho z najciemniejszych czeluści
piekieł i zafundował mu piekło na ziemi. Sam diabeł by się przeraził, jakby
zobaczył moje sposoby tortur.
Moje rozmyślenia o planie zemsty na Suho,
który i tak nie miałby odzwierciedlenia w przyszłości przerwał kolejny dźwięk przychodzącego
połączenia. Warknąłem cicho. Co to,
następne jakże powalające wieści? Zwlokłem się z łóżka i podniosłem „lekko”
poobijane urządzenie. Mówiąc „lekko” miałem na myśli rozbitą szybkę, tył
obudowy w częściach i wgnieciony róg.
– Czego?! – warknąłem do
słuchawki, nawet nie patrząc kto dzwoni. W tym momencie miałem to w głębokim
poważaniu, mógłby to być równie dobrze mój kolejny zleceniodawca.
– Jakiś ty miły z rana – do moich uszu doszedł radosny i jednocześnie ociekający ironią głos, który podziałał na mnie niczym płachta na byka. Już bez tego byłem wściekły, a gość tylko dolał oliwy do ognia.
– Mów czego dusza pragnie albo won! – prawie krzyknąłem, w ostatniej chwili jednak udało mi się zapanować nad głosem. Wiedziałem, że ściany poza tym, że mają uszy są również bardzo cienkie. Jakoś nie miałem ochoty oglądać jakiejś obcej baby ubranej w szlafrok, z papilotami na głowie pod moimi drzwiami i drącej japę, że ludzie chcą jeszcze spać.
– Stary, spokojnie, chciałem ci tylko pogratulować wczorajszej akcji. Ładnie żeś wrobił tego biedaka – zmarszczyłem brwi.
– Nie rozumiem – odpowiedziałem już spokojniej, analizując jeszcze raz jego słowa. Chłopak po drugiej stronie roześmiał się tylko.
– Wczoraj policja znalazł na miejscu zbrodni odciski palców niejakiego Lay’a Zhang, i aktualnie jest on jedynym podejrzanym i prawdopodobnym mordercą…
O kurwa…
Zagrożenie
Prułem przez miasto
jakieś 150 km/h. Jestem pewny, że każdy napotkany na drodze radar, bez wyjątków
strzelił mi już piękną fotkę. I po co? A no właśnie, sam chciałbym znać
odpowiedz na to pytanie. Bo przecież, nie po to, żeby ostrzec jakiegoś małolata
przed psami, a w „najlepszym” wypadku (gdyby uznał mnie za wariata) pomóc mu w ucieczce z miasta. Ta~, słyszycie
tą ironie?
Skręciłem ostro w lewo, wjeżdżając do centrum. No i tutaj sielanka się skończyła. Bo na przekroczenie przynajmniej siedemdziesiątki nawet nie miałem co liczyć. Znaleźli się przestrzegający zasad kierowcy, phi! Wpakowałem się na pas „szybkiego” ruchu, przy okazji zajeżdżając drogę jakiemuś facetowi w nowiutkim, odpicowanym ferrari. Nie obyło się oczywiście bez trąbienia i kilku siarczystych przekleństw wykrzykiwanych przez okno, ale wychodzę z założenia, że skoro ma hamulce, to niech z nich korzysta.
Wsunąłem dłoń do torby, leżącej na miejscu
pasażera i zacząłem przeszukiwać każdy jej zakamarek w poszukiwaniu telefonu.
Główna kieszeń - nic, boczna kieszonka - nic. Druga kieszonka …
– No kurwa! – przekląłem. Dzisiejszy dzień
zdecydowanie zaliczał się do tych dni, w których nic nie szło po mojej myśli. W
tym momencie ujawniała się czysta złośliwość rzeczy martwych, zobaczymy co
będzie dalej.
Wyminąłem kolejny samochód i wtedy moje palce
napotkały poszukiwane przeze mnie urządzenie. Dziękując niebiosom, wszystkim
świętym i reszcie, wyszukałem w kontaktach odpowiednie nazwisko i nacisnąłem
przycisk „połącz”. Oczekiwanie aż jaśnie książę odbierze było istną katorgą, w
dodatku to durne pikanie doprowadzało mnie do jeszcze większej furii… zachowuje się jak kobieta w ciąży. Strzeliłem sobie
mentalnego policzka i skupiłem się na drodze, w myślach błagając aby ten kretyn
wreszcie odebrał, bo przysięga, wyrzucę telefon przez okno.
–Tak, słucham? – wreszcie! Po
kolejnych dwustu wnerwiających piknięciach odebrał! … Zaraz, chwila…!!! Moja
radość jak szybko przyszła, tak szybko i wyszła. A to czemu? Bo osoba po
drugiej stronie słuchawki wcale nie była osobą, z którą chciałem teraz
rozmawiać.
– Daj mi Sehuna – rozkazałem, nawet nie siląc się na milszy ton.
– Teraz jest zaję~ty. – jęk po drugiej stronie słuchawki nie dawał
złudzeń jak to on był „Oh!-bardzo-zajęty”.
– Dawaj go do telefonu! – warknąłem. Moja
cierpliwość w stosunku to tego przerośniętego cukierka zazwyczaj kończyła się
jeszcze przed rozpoczęciem rozmowy. Może i miał słodziutką twarzyczkę (i
całkiem niezły tyłek) ale charakterek pozostawiał wiele od życzenia. Po kilku jakże urzekających epitetach, co do
mojej osoby, wypowiedzianych z ust tej chodzącej cukierniczki, telefon
wreszcie trafił do rąk jego właściciela.
– Mam
nadzieje, że to coś ważnego, skoro przerwałeś nam w takiej chwili – podkreślił.
– Takie
chwile to wy macie 24/7 – i to jest w stu procentach prawda. Nie było takiego
dnia, godziny czy minuty, żeby ta dwójka się nie pieprzyła. Nie ważne o jakiej
porze zadzwonisz, zawsze im przerwiesz.
– Phi,
po prostu zazdrościsz. Dawno nie ruchałeś i swoją frustrację seksualną wyładowujesz
na nas - niech to wszystko się tylko skończy, jak go dorwę… – To co to za „ważna” sprawa?
– Potrzebuje informacji o chłopaku imieniem Lay
Zhang. Dzielnica Mapo-gu, dom nr. 34. Chyba chińczyk. Wiek około 18 lat.
Wysoki, szczupły, brązowe włosy, ciemne oczy – zrobiłem krótką pauzę, starając
się przypomnieć sobie coś jeszcze, niestety bez skutku. –Chce wiedzieć
wszystko, każdy szczegół. Kim jest, co robi w Korei, czy był notowany lub
karany? Na teraz!
– Ty sobie chyba kpisz.
– Jeśli nadal chcesz mieć czym rżnąc Luhana, to
znajdziesz mi te dane w przeciągu 10 minut, jeśli nie…
– Dobra, dobra zrozumiałem – westchnął
zrezygnowany i rozłączył się. Rzuciłem telefon na siedzenie obok i zacząłem
slalom pomiędzy samochodami. Do domu Lay zostało mi około 15 min drogi, ale
biorąc pod uwagę to, że chłopak ma dzisiaj szkołę, wysoce prawdopodobne było
to, że najzwyczajniej w świecie miniemy się, co nie było mi specjalnie na rękę.
Nadal jest o mnie głośno, wiec na razie wole się nie wychylać, a wparowanie do
jego szkoły i porwanie go nie wchodziło w grę. I tak już nadstawiam karku,
prując jak jakiś kretyn przez miasto ponad 100km/h. Nacisnąłem mocniej na pedał
gazu, wymijając kolejne samochody. Że też ci wszyscy ludzie nie maja co robić,
o tej godzinie się śpi, a nie blokuje ruch na drogach tym, którzy się spieszą,
jak np. ja! Pocieszająca była myśl, że za chwile jest zjazd i droga dwu
pasmowa, która w tym momencie była dla mnie niczym zbawienie. Tam będę mógł
nadrobić stracone minuty.
Gdy mijałem znak informujący o wyjeździe z
miasta na jego obrzeża, zadzwonił mój telefon. Zerknąłem na zegarek. Z dokładnością co do minuty, no kto by
pomyślał…
– Nawijasz.
– Lay
Zhang, lat 23. Urodzony 7 października 1991r w Changsha w Chinach. Przyjechał
do Korei dwa lata temu żeby się uczyć. Uczęszcza na uniwersytet Hanyang do
klasy o profilu taneczno-wokalnym. Gra
na pianinie i gitarze. Wieczorami pracuje w klubie nocnym „Hooper” jako tancerz
i barman. Mówi biegle po koreańsku i doucza się angielsku. Nigdy nie był notowany ani karany…
Słuchałem
go w skupieniu, starając się przyswoić wszystkie informacje. Niby nic
nadzwyczajnego, zwykły chłopak starający się ułożyć sobie życie. Jedyne co mi w
tym wszystkim nie pasowało, to ten incydent z Suho. JoonMyun nie zabijał od
tak, bez powodu, jedynie na zlecenie lub z konkretnej przyczyny. Lay musiał być
wmieszany w jakiś niezłe bagno, skoro wysłali po niego jednego z
najskuteczniejszych morderców. Pytanie tylko w jakie?
– A i jeszcze jedno. Coś dziwnego – zrobił krótka pauzę, a ja momentalnie zamieniłem się w słuch. – Jego personalia zostały dodane do kartoteki
jakiś tydzień temu. Nie odświeżone,
dodane – podkreślił. – Coś w ogóle
jest z nim nie tak. Połowa informacji jest zakodowana, co w przypadku
normalnego obywatela nie jest często spotykane. Żeby dowiedzieć się więcej
potrzebuje przynajmniej godziny.
– Nie
trzeba – przerwałem mu – tyle mi wystarczy, dzięki.
– Spoko, ale uważaj na niego, coś jest z nim
mocno nie tak – pokiwałem jedynie głową, czego no nie mógł zobaczyć i
rozłączyłem się. Nie potrzebowałem więcej „faktów” o nim, nie trzeba być
geniuszem, żeby domyślić się, że większość, jak nie wszystkie są sfałszowane.
Już sama informacja o czasie dodania jego życiorysu była wystarczająco
podejrzana. Jedyne, czego mogłem być w tym momencie w stu procentach pewny to,
to że ten dzieciak nie był wcale taki zwyczajny.
Zajechanie
pod dom Lay’a zajęło mi dokładnie tyle, ile przewidywałem. Z zegarkiem w ręku,
dokładnie o siódmej trzydzieści stanąłem naprzeciw bramy z numerem 34. W
mgnieniu oka pokonałem drogę od krawężnika aż pod same drzwi wejściowe i
zacząłem maltretować domofon, z częstotliwością około jednego „dryń”/s. Mogę
się założyć, że słyszała mnie przynajmniej połowa dzielnicy, bo wiecie, nie
często się zdarza, żeby jakiś wariat dobijał się już z samego rana do domu,
który prawdopodobnie jest pusty. Miałem tylko nadzieje, że nie wezwą policji, i
tak tu przyjedzie, jednak wolałbym żeby to stało się trochę później niż za 10 min.
Gdy
ponownie chciałem nacisnąć ten nieszczęsny dzwonek, drzwi ustąpiły, a w ich
framudze pojawił się zdezorientowany domownik. Nie czekając nawet na
zaproszenie, wepchnąłem się do środka i nim Lay zdążył choćby otworzyć usta,
przyparłem go do najbliższej ściany, zakrywając mu dłonią usta i kneblując
nadgarstki nad głową.
– Nie
krzycz – mruknąłem łagodnie, nachylając się nad jego uchem. – Nic ci nie zrobię,
tylko proszę nie krzycz.
„Proszę?”
Aż sam się zdziwiłem, że to słowo występuje w moim słowniku. Gdy ja sam pomału
dochodziłem do siebie po przeżyciu niemałego szoku, Lay zdążył odzyskał władze
nad swoim drżącym ciałem. Zaczął wyrywać
się i szarpać, klnąc w moją dłoń siarczyste przekleństwa. Jak widać jego
ognisty charakterek wrócił już na swoje miejsce. Wzmocniłem uścisk na jego
nadgarstkach i przysunąłem się jeszcze bliżej niego, starając się zakneblować
także nogi. W skutek czego między naszymi ciałami nie było ani milimetra
przerwy, a nasze twarze znajdowały się bardzo blisko siebie. Doskonale czułem
jego przyspieszony, gorący oddech na policzku i dłoni, przyciśniętej do pełnych
warg. Słyszałem głośne bicie serca, które pędziło jak szalone, obijając się
boleśnie o żebra. Patrzyłem głęboko w jego oczy, które gdyby mogły, już dawno
by mnie zasztyletowały.
Uśmiechnąłem się zwycięsko w myślach, patrząc na zmagania bruneta, który mimo iż wymyślał coraz to ciekawsze metody prób wyrwania się z mojego uścisku, nadal w nim tkwił. Zdając sobie sprawę, że jest na straconej pozycji, uspokoił się i wbijał we mnie nienawistne spojrzenie.
– Już? – zapytałem z czystej złośliwości, uśmiechając się półgębkiem. Lay zmrużył
groźnie oczy, a pod opuszkami mogłem wyczuć, jak zaciska usta w wąską linkę. Wywróciłem
oczami.
– Puszcze
cię jeśli obiecasz, że nie zaczniesz krzyczeć ani uciekać, zgoda? – chłopak
przez chwile wpatrywał się we mnie podejrzliwym wzrokiem i pewnie doszukiwał
się w moich słowach jakiś „haczyków”, jednak nie znalazłszy nic takie pokiwał
niepewnie głową. Pomału odsunąłem dłoń od jego ust, nadal mając się na
baczności. Nigdy nie wiadomo co się uroiło w tej jego cudnej główce. Lay
mimo iż, wręcz kipiał z wściekłości i pewnie z chęcią by mi teraz przywalił,
jedyne co zrobił to oblizał pełne usta, co oczywiście nie uszło moje uwadze.
– Miałeś mnie puścić – zauważył niezgodność, co do moich poprzednich słów.
– I
puszcze – zapewniłem – ale najpierw mnie wysłuchasz.
– Obiecałeś!
– I
słowa dotrzymam!
Widać
było, że cudem powstrzymał się od nie wypowiedzenia kolejnego zdania, które aż
ciśnie mu się na usta. Jednak pod naporem mojego wzroku chyba wolał
przesiedzieć te kilka sekund w ciszy, podczas gdy ja starałem się poukładać
myśli i w miarę delikatnie przekazać mu niewesołe wieści. W końcu, nie
codziennie oświadcza się komuś, że jest oskarżony o morderstwo, co nie?
– Pamiętasz, co się wczoraj wydarzyło? – zacząłem jakże inteligentnie, a puls
bruneta od razu przyśpieszył. Kretyn! Warknąłem
na siebie w myślach, widząc jak Lay ponownie zaczyna drżeć i kuli się lekko, na
tyle na ile pozwalał mu mój uścisk.
– Po
to tu jesteś? – zapytał cicho drżącym głosem – żeby mnie za…
– Nie – przerwałem mu od razu, wiedząc, co chce powiedzieć. Lay zaśmiał się kpiąco,
nie wierzył mi.
– Więc po co? – uniósł głowę i spojrzał mi wyzywająco w oczy, uśmiechając się drwiąco.
Chyba stwierdził, że skoro zginie, to może sobie trochę poszczekać i poudawać
chojraka. Jednak nie udało mu się ukryć dreszczy, rozchodzących się od jego
dłoni po same palce u nóg i łez, które pomału napływały mu do oczu. Jego własne
ciało zdradziło go, choć ze wszystkich sił starał się to ukryć.
– Policja znalazła w zaułku pistolet, z którego strzelałeś – zacząłem pomału. Nie
za bardzo wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Zapewnianie o tym, że wcale nie
przyszedłem tu po to, by go zabić było bezcelowe, i tak by mi nie uwierzył.
Dlatego stwierdziłem, że lepiej jest wyjaśnić mu całą tą sytuacje i zabierać
się stąd jak najszybciej, póki jeszcze mamy czas. – Podejrzewają cie o morderstwo. Jeśli się nie pośpieszymy, policja przyjedzie tu
i cię zabierze. Wsadzą cie za kratki.
Tłumaczyłem
dosadnie i bez ogródek, a z każdym kolejnym wypowiedzianym przeze mnie słowem
wyraz twarzy bruneta zmieniał się. Od niedowierzania, przez szok, aż do
czystego przerażenia. Puściłem jego dłonie i odsunąłem się na krok, pozwalając
aby ciało, pozbawione jakiegokolwiek podparcia, odpadło na podłogę.
– Ty
nie żartujesz, prawda? – zapytał z nadzieją, która stopniowo znikała z jego
głosu, aż wreszcie kompletnie przepadła. Pokręciłem przecząco głową, a w raz z
moim gestem jedna samotna łza spłynęła po bladym policzku Lay. Coś ukuło mnie w
sercu na ten widok. Nie raz widziałem czyjś płacz, bladą twarz wykrzywioną w
grymas bólu, który był aż nazbyt widoczny w szklących się oczach. Wiele razy ja
sam byłem jego powodem. Jednak po raz pierwszy czyjś szloch sprawił, że moje dawno
już martwe serce, które biło tylko i wyłącznie dla zasady, zatrzymało swój bieg.
Na ułamek sekundy ucichło, by potem zabić ze zdwojoną siłą. Zaledwie jedna łza
wystarczyła aby mur, który budowałem tak sumiennie przez ostatnie lata runął.
I tak właśnie zaczyna się mój koniec…
~*~
c.d.n.
c.d.n.
Genialny rozdział *o*
OdpowiedzUsuńdużo się dzieje i w ogóle napisany takim fajnym językiem <3
tylko szkoda mi Tao.. biedy porwany :<
mam nadzieje, że rozwiniesz ten wątek i Pandzia wróci do Krisa..
a postać Laya jest taka intrygująca.. bo niby coś z nim nie tak, a wydaje się normalny o.O
No nic.. to takie moje przemyślenia ;p
Powtórzę się jeszcze tak na koniec
ROZDZIAŁ GENIALNY!! :D
http://cnbluestory.blogspot.com/